Tym razem pojechałem samotnie do Toronto. Pogoda od rana nie nastrajała pozytywnie, ale nie traciłem pogody ducha i suma sumarum, jakoś się utrzymała. Konkretnego planu nie było - miałem zamiar pozwiedzać coś co jest zadaszone, bo pogoda raczej deszczowa.
Próba zjedzenia śniadania w jakimś normalnym miejscu skończyła się fiaskiem - znowu trafiłem na porę lunchową i nigdzie nie było miejsca, a kolejki wychodziły na drogę. Ostatecznie zadowoliłem się hotdogiem z budki na rogu ulicy. Ale za to jakim hotdogiem! Konkretna parówa i dodatki oraz sosy wedle uznania - porządny zastrzyk energii!
Po szybkim śniadaniu wskoczyłem w metro i pojechałem do Royal Ontario Museum. Budynek z zewnątrz ma interesujący kształt, z jednej strony bardzo klasyczny, z drugiej, bardzo nowoczesny. Wstęp dla osoby dorosłej kosztuje 15 dolarów i jest tej kwoty wart w 100%. Nie bez przyczyny jest to największe muzeum w Kanadzie. Ilość zbiorów moim zdaniem powala na kolana. Przyznam szczerze, że przy ostatnich pomieszczeniach miałem już dość i myślałem, że odpadną mi nogi. Gdyby pochylać się nad każdym eksponatem i jego opisem - 3-4 godziny murowane jak dla mnie. Fantastyczna wystawa dotycząca Chin, Korei oraz Japonii. Ciekawe wystawy o rdzennych mieszkańcach kanady i dużo eksponatów z europy. Ogromne wrażenie robiły też szkielety dinozaurów i innych zwierząt sprzed milionów lat.
Po męczącym zwiedzaniu muzeum, poszedłem coś przegryźć i w dalszą drogę. Tutaj nie polecam tzw. piwa korzennego (Root Beer) - dziwny smak, dało się wypić, ale więcej nie spróbuje raczej ;)
Na mojej dalszej drodze stanął Queens Park oraz campus Univesity of Toronto. Trzeba przyznać, że Uniwersytet w Toronto jest naprawdę imponujący. Bardzo przyjemny i klimatyczny campus. Budynki przypominające angielską architekturę. Mógłbym tam spacerować w nieskończoność. No i te studentki :D
Następnie wsiadłem w metro i pojechałem na stację Old Mill, przy której miało być coś wartego zobaczenia. Niestety prócz dość długiej przeprawy zieloną linią metra nic ciekawego tam nie było. No, całkiem klimatyczna knajpka i hotelik, ale to wciąż niewiele. Rozpoczynał się tam jakiś szlak, ale nie wiedziałem gdzie dokładnie prowadzi, więc wróciłem do centrum.
Kawka w Tim Hortons, bo internety mają i to dość szybkie. No i donuty! O mój boże, jakież oni mają dobre donuty! Scena rodzajowa - niedaleko kawiarni, na rogu Victoria Street i Queen Street leży bezdomny, w śpiworku. Za chwilę patrzę, pojawia się w tym śpiworku zarzuconym na siebie w kawiarni i grzecznie staje w kolejce. Wśród ludzi zero zdziwienia, nawet niektórzy z nim rozmawiają i żartują. Trzeba tylko uważać, bo jednego bezdomnego prawie nadepnąłem bo spał w śpiworze, w najlepsze na środku ruchliwego chodnika i go nie zauważyłem.
Już miałem udać się na Union Station w celu zakupu biletu do Hamilton, ale coś mnie pokusiło, żeby przejść się jeszcze Young Street. I to był strzał w dziesiątkę! Świetny klimat przypominający Nowy York, dużo reklam świetlnych, ruchliwe przejście dla pieszych i uliczni grajkowie :)
No, ale nie można w nieskończoność się szlajać, szczególnie, że wolałem skrócić samotne błąkanie się po zmroku do minimum. Metro do Union Station, kupno biletu i piwa w LCBO i można jechać do domu :)