Na Niagara Falls mieliśmy jechać dopiero w niedzielę. Niestety prognozy pogody były jednoznaczne i bezlitosne - albo jadę w czwartek/piątek i wstrzelę się w pogodę, albo będę mógł pomarzyć o bezdeszczowych wodospadach.
Z mieszkania wyszedłem o godzinie 9 rano, dość szybko złapałem autobus numer 10 do Eastgate Square - dość duże centrum handlowe, przy którym znajduje się mały dworzec autobusowy. Tradycyjnie szybkie śniadanko w Subwayu i można ruszać w dalszą drogę. Nie wiem jak to się stało, ale jakoś wbiłem sobie do głowy, że muszę teraz jechać autobusem numer 55. Po długim wypytywaniu kierowców o jazdę na Stoney Creek, okazało się, że nie mam pojęcia gdzie mam się dostać (gdyż Stoney Creek to dość duża dzielnica). Po zajechaniu na drugi koniec Stoney Creek, uratował mnie telefon do Oli, która podała mi na rogu jakich ulic znajduje się przystanek GOTransit.
Kiedyś w końcu znalazłem przystanek to oczywiście nie było żadnego oznaczenia, czy jadą stamtąd na pewno autobusy do Niagara Falls. Na szczęście koniec języka za przewodnika i wszystko jasne, pozostaje tylko czekać. Autobus przyjechał w miarę punktualnie i po 2 godzinach błądzenia po Stoney Creek w końcu udało mi się ruszyć w stronę Niagara Falls.
Na miejscu byłem trochę po godzinie 13, autobus zatrzymał się prawie, że w szczerym polu i jedyne co kierowca mógł doradzić to "idźcie gdzieś tam". I tym sposobem w koalicji hindusko-japońsko-śląskiej udaliśmy na poszukiwanie wodospadów! O dziwo znaleźliśmy dość szybko. Wodospady naprawdę robią wrażenie. Szczególnie ze strony kanadyjskiej! Jako, że koleżanka z Japonii o uroczym imieniu Koko, także samotnie podróżowała, to jakoś naturalnie wyszło, że spędziliśmy ten dzień razem. Było całkiem wesoło i przynajmniej mogliśmy sobie wzajemnie porobić zdjęcia :)
Niestety stateczek "Maid of the mist" 24 października (czyli 2 dni przed moim przyjazdem do Niagara Falls) odbył swój ostatni kurs w tym sezonie. Musiałem obejść się smakiem. Na szczęście "Journey behind the falls" cały czas działało i mogłem zobaczyć wodospad z naprawdę bliska :) Nie jest to niestety tania zabawa - 17 dolarów, ale żałowałbym jeśli bym nie skorzystał. Nie ma co się bać wody (której strasznie bała się Koko), wcale człowiek nie wychodzi mokry, co najwyżej lekko zroszony, a i tak dostaje się jednorazowe płaszczyki przeciwdeszczowe.
Samo miasteczko to marzenie każdego dziecka - dziesiątki atrakcji dla dzieciaków (i dużych dzieci takich jak ja :P). Mnóstwo dziwnych muzeów jak np. figur woskowych z różnych filmów, rekordów guinessa, domy strachów, salony gier i jeden fast food obok drugiego.
Pogoda wyraźnie się zmieniała, ale utrzymała się na tyle, że mogliśmy spokojnie pospacerować przy przebijającym się słońcu. Koko zostawała do wieczora, bo chciała zobaczyć nocne iluminacje na wodospadach. Także moja nowa koleżanka poczłapała jeszcze zobaczyć na stronę amerykańską, ja niestety musiałem zostać po stronie kanadyjskiej, tłumacząc, że niestety hamerykanie są zbyt łasi na moje pieniążki ;)
W drodze powrotnej do autobusu, po raz kolejny się zgubiłem ... Bo oczywiście zamiast wracać "po śladach" to musiałem pozwiedzać. A jako, że mapa w przewodniku była strasznie dziwna, to w końcu stwierdziłem, że nie wiem gdzie jestem. Jakimś cudem trafiłem na przystanek, mimo, że ze strony z której zupełnie się tego nie spodziewałem.
Do Stoney Creek wróciłem bez problemów, spacer do Eastgate Square, kupno piwka w LCBO, szybki Papa Burger w A&W i powrót w strone Westdale. Najpierw autobus numer 1 na downtown, później szczęśliwie w 52, który o dziwo zawiózł mnie pod sam blok!
Dzień bardzo męczący i początkowo stresujący z racji na problemu ze znalezieniem przystanku, ale ostatecznie bardzooo udany!